siwe dymy, wypatrywał, czy wąską dróżką pośród zbóż i pastwisk nie nadchodzi jego ukochana.<br>- Wit, Wit! - wołała już z daleka powiewając białą, wyszywaną chusteczką. <br>Zbiegał wtedy po stromych schodkach, śpieszył naprzeciw dziewczynie. Siadywali na brzegu morza, na jednym z głazów, patrzyli na fale podbiegające do ich stóp, marzyli o szczęściu. <br>Nuciła modrooka sołtysówna: <br> Siadła biała mewa <br>na okrętu maszcie, <br>zapaliłeś ogień <br>na wysokiej baszcie. <br>Płonie ogień w górze <br>nad gniewnym przybojem, <br>ale mocniej płonie <br>małe serce moje... <br> Cieszył się Wit i ściskał ręce dziewczyny. Zbierał dla niej fioletowe kwiaty mikołajka, zrywał naręcza bursztynowych gałązek żarnowca. Ale kiedy tylko poczynało zmierzchać, odchodził