pod koniec pierwszej klasy powiedziała matce, że mam słuch lepszy niż inni, ładnie śpiewam, nie powinno się tego zmarnować. Matka, niewiele myśląc, zaraz we wrześniu zapisała mnie do szkoły muzycznej, stary przywiózł z Olsztyna skrzypce, a za parę dni żołnierze wtachali do mieszkania pianino, które przedtem stało w klubie garnizonowym. Od tej pory zaczęła się golgota. Codziennie po lekcjach musiałem biegać do starej willi o oknach wychodzących na tory kolejowe i na Niegocin. Tam były następne lekcje, czyli teoria i zajęcia z instrumentów, przerywane gwałtownym hałasem osobowych i pośpiesznych, mknących w stronę Ełku albo w przeciwną - w szeroki świat. Podczas gdy moi koledzy