odpowiedź, jaką otrzymaliśmy, nie była zachęcająca: "Niestety, nie znamy milionera, który mógłby się zająć losem tej dziewczyny. Bardzo nam jej żal, ale nie możemy nic dla niej zrobić..." Profesor nie zrezygnował. Zdobywał adresy i pisał listy sam, załączając do nich moje fotografie i wiersze. Jednocześnie nawiązał kontakt z kliniką Baily'ego. Poprzez ocean, opakowane w szarą kopenę, pojechały zdjęcia rentgenowskie mojego serca. Po miesiącu nadeszła odpowiedź. Operację można by przeprowadzić, ale koszty z tym związane musiałabym pokryć sama. To był nowy cios dla mojej wiary, która budziła się na przekór niedawnym doświadczeniom. Nie miałam w Stanach bogatych krewnych, a rodzice nie mogli