Typ tekstu: Książka
Autor: Brzechwa Jan
Tytuł: Gdy owoc dojrzewa
Rok: 1958
wyszła ra mąż... Chodź na herbatę...

5pojrzeliśmy sobie w oczy i nagle dostrzegłem na ustach siostry figlarny uśmiech.

- Boże, jaki ty jeśteś śmieszny.

- Idź stąd! Po coś tu przyszła? - krzyknąłem szorstko, - Nic mnie to wszyśtko nie obchodzi. Głupia!

Po wyjściu Krysi poszedłem do łazienki, zmoczyłem włosy i uczesałem się starannie. Potem rozbiłem glinianą skarbonkę, do której od wielu miesięcy zbierałem pieniądze na aparat fotograficzny, wsypałem całą jej zawartość do kieszeni i bez płaszcza zbiegłem na ulicę.

Zapadał zmrok. Prószył drobny, mokry śnieżek. Wpadłem do najbliższego sklepu kolonialnego i za wszystkie pieniądze kupiłem czekolady "Gala-Peter" w tabliczkach.

Jak gdyby nigdy nic
wyszła ra mąż... Chodź na herbatę...<br><br>5pojrzeliśmy sobie w oczy i nagle dostrzegłem na ustach siostry figlarny uśmiech.<br><br>- Boże, jaki ty jeśteś śmieszny.<br><br>- Idź stąd! Po coś tu przyszła? - krzyknąłem szorstko, - Nic mnie to wszyśtko nie obchodzi. Głupia!<br><br>Po wyjściu Krysi poszedłem do łazienki, zmoczyłem włosy i uczesałem się starannie. Potem rozbiłem glinianą skarbonkę, do której od wielu miesięcy zbierałem pieniądze na aparat fotograficzny, wsypałem całą jej zawartość do kieszeni i bez płaszcza zbiegłem na ulicę.<br><br>Zapadał zmrok. Prószył drobny, mokry śnieżek. Wpadłem do najbliższego sklepu kolonialnego i za wszystkie pieniądze kupiłem czekolady "Gala-Peter" w tabliczkach.<br><br>Jak gdyby nigdy nic
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego