kruczych skrzydeł,<br>Słońce pęk wysztywnionych ku ziemi promideł<br>Rozwachlarza znienacka i przez wyzior w chmurze<br>Prześwitując, rozwidnia strojne brzozą wzgórze<br>I klin pola przygodny i pogrąża w złocie<br>Sad wiśniowy aż do dna wraz z wróblem na płocie,<br>Co, światłem zaskoczony, ćwierka wniebogłosy.<br>I łzy jeszcze niestałej i ruchliwej rosy<br>Skrzą się tłumnie, u liści zawieszone brzegu, <br>I wzdłuż łodyg cwałują resztą swego biegu.<br>Motyl, któremu skrzydła posklejał miód słodki, <br>Na bakier wpięty w kitę zachwianej tymotki,<br>Kołysze się w cudownym oczom bezukryciu,<br>Znacząc jakiś świat w świecie, jakieś życie w życiu,<br>I coś sobie wyznają dwa milczące znoje,<br>Dwa szczęścia