się nad wodą<br>Skrzydlatego jedwabiu zaciszną urodą.<br>Sama dal tak w nim skupia swe znikliwe dzieje,<br>Że - czy leci, czy stoi - zawsze daleczeje.<br><br>Wielbłąd w słońcu zapłowiał stąd o kroków siedem<br>Jak sprzęt Boży, okryty poniszczonym pledem.<br>Świat, co szuka oparcia dla swego zamętu,<br>Korzysta z pogarbionej ciszy tego sprzętu.<br><br>Ślepie, z których się słońce nigdy dość nie wylśni,<br>Patrzą na mnie z plamiście rozwrzaskanej pilśni,<br>W której mrok się tygrysim gęstwi uścierwieniem -<br>Ten sam mrok, co w ogrodzie był tylko - brzóz cieniem...<br><br>Pies mój, kwiat oszczekując, łbem się tuli ku mnie -<br>By poistnieć w mym świecie trafnie i beztłumnie -<br>I