rodów i wyrafinowanego konesera sztuki. Zapewne, trudno tym upodobaniom zaprzeczyć. Niemniej, gdyby rzecz do tego ograniczyć, filmy Viscontiego musiałyby razić tępą ilustracyjnością, stęchłym zapachem muzealnych gablot, a w najlepszym przypadku postawą biernego konsumenta kultury, albo - jak pisał kiedyś Stanisław Brzozowski - "lustrującego swój harem duchowy eunucha". Tymczasem muzealnej stęchlizny nawet niechętny Viscontiemu obserwator nie wyczuje. Przeciwnie - aż tryska tu od emocji i namiętności zarówno w świecie bohaterów, jak i w samej narracji.<br>Może jest więc inaczej, może to nie dekoracja, lecz bohater dramatu? Śmiem nawet powiedzieć: jeden z głównych bohaterów filmów Viscontiego, a w każdym razie bohaterów dramatu. Tak, mam na myśli