Dla niego to niemożliwe. Chciał jeszcze pochwycić gałąź, gałąź, której pewnie nie było, bo wszystko było spłaszczone i nieme, straciło granice. Schodził w czeluść, dalej, zapadał się w gniazdo kamiennego ptaka. Ile odkrywał tu swobody, wielkie sale, a on przez całe życie nie umiał sensownie zapełnić tej jednej, w sobie. Zacisnął powieki, opadły ciężkie. Za krótką ziemską chwilę przyjmie go otchłań. Wypełniło się. Dotarł do kresu. Ona objęła go, przyjęła łaskawie, z ulgą, też na niego czekała. Nareszcie był u siebie.<br><br>Wieczorem ktoś zastukał w okiennicę domku dyżurnego ruchu Salwy. Salwa spał bardzo zmęczony, wcześniej prosił żonę, aby go nie budzić