z dziewcząt nawet uśmiechała się. Ale to nie był uśmiech, tylko skrzywienie ust. Z jej twarzy nie promieniowało światło, jak z tamtych dwóch, które widziałem przed chwilą w sypialni gospodarzy. Portrety tych dziewcząt były jakieś płaskie, powierzchowne, jak kolorowane zdjęcia w witrynach prowincjonalnych fotografów. Minęły te dwie czy trzy minuty. Zaczęliśmy się żegnać z gospodarzami.<br> Drogę nazajutrz mieliśmy przed sobą daleką, ale mnie zdarzyło się jechać w towarzystwie osoby, którą znałem. Na tyle dobrze, aby móc z nią dosyć swobodnie rozmawiać, a tak się złożyło, że osoba ta znała sporo szczegółów z życia malarza Z. Jechaliśmy drogą piękną, miejscami niebezpieczną, wijącą