nienaturalnie podnieceni, pogryzając miętowe cukierki. Sypali wtedy kawałami, nigdy jednak natury politycznej. Gdy się to wyjątkowo zdarzyło, pani Krysia rzucała na urodziwego Andrzeja baczne spojrzenie. Jeżeli nie przywołało go do rozsądku, pod byle pretekstem wyprowadzała młodego człowieka "na spacer". Wszyscy zresztą chodzili "na spacer", kręcąc się pośród drzew. Przeważnie chodzono alejką między klonami, ciągnącą się wzdłuż stawu. Wędrowano tam i z powrotem. Było to coś w rodzaju ulubionego deptaka. Ludzie grupowali się w pary, mówili cicho, pochylając ku sobie głowy. Rozmawiano o sytuacji własnej albo kraju, w tym wypadku szeptano. Zwierzano sobie, co kto stracił w Warszawie, i przekazywano obawy wobec