schodach. Na pierwszym piętrze zatrzymałem się. Oparłem się o balustradę i spojrzałem na roztaczające się szeroko monumentalne pałacowe podwórze. Dzisiaj nic mi nie przeszkadzało zachwycać się nim, ani lęk, tak jak wczoraj, kiedy szedłem do monsignora Rigaud, ani rozpierająca mnie radość, kiedy od niego powracałem. Potęga i harmonia podwórca, renesansowego arcydzieła, przemówiły do mnie teraz pełnym głosem. Przechyliłem się jeszcze bardziej. Podwórze zatłoczone było samochodami. Mniejszymi i jasnymi, szarymi, i większymi, czarnymi. Te pierwsze służyły świeckim osobom, te drugie duchownym, najpewniej różnym dygnitarzom <page nr=82> kurii i ważnym prałatom. Właśnie z takiego dużego, długiego, czarnego wozu wysiadł monsignore, którego od razu. poznałem, monsignore