i syczący chichot, nieomylnie sygnalizujący obecność liścionosów i wespertylów.<br> - Przyszedł tutaj, morderca, zabijacz! Wiedźmin! - rozległ się w mroku ten sam głos, który słyszał uprzednio - Wlazł tutaj! Ośmielił się! Ale nie ma miecza, zabijacz. To jak chce zabijać? Wzrokiem? Ha, ha!<br>- A może - rozległ się drugi głos, z jeszcze bardziej nienaturalną artykulacją - to my jego zabijać? Haaaa?<br> Barbegazi zagaworzyły głośnym chórem. Jeden, wielki jak dojrzała dynia, przytoczył się bardzo blisko i kłapnął zębami tuż przy piętach Geralta. Wiedźmin stłumił cisnące się na wargi przekleństwo. Poszedł dalej. Ze stalaktytów kapała woda, dzwoniąc srebrzystym echem. <br>Coś uczepiło się jego nogi. Powstrzymał się, by nie