razem z lichym, szpitalnym śniadaniem.<br>- Pić... - mówię, a właściwie ledwo chrypię przez wyschnięte gardło.<br>- O mój bidaku - mówi salowa - i jak to cię związali, <orig>patrzta-no</> ludzie, jak wieprzka jakiego!.. Dam no ja ci pić, kochanieńki, <orig>czekej-no</>, <orig>czekej</>...<br>I stara kobiecina, salowa za lichutką pensję, lituje się nade mną, asystentem Walasa, i łyżeczką podaje mi lurowatą herbatę, którą chłonę w siebie jak ambrozję.<br>- Ino nie tak łapczywie, synku, ino nie tak łapczywie, bo nie zdążam - mamrocze, podając mi herbatę łyżką. - A nie zjesz, synku, <orig>bułecki</> z <orig>marmeladą</>? Dobra <orig>marmelada</>, dobra i pożywna...<br>Kręcę głową, że nie, że tylko pić mi