nie mógłbym ruszyć choćby palcem. Tymczasem czaiłem się gdzieś w krzakach, polując na smoczy skarbiec. Szmaty, które wypłukałem w strumieniu, wyschły i skurczyły się, tworząc opatrunek sztywny niczym pancerz. Rany ściągnęły się i już nie krwawiły, lecz czułem jak oczy pieką mnie od rosnącej gorączki.<br>Człowiek bardzo przypomina zabawkę - wirującego bąka, puszczanego w ruch pociągnięciem sznurka. Kręci się i kręci, coraz wolniej i wolniej. Już ma upaść, lecz wciąż, jakby wbrew naturze, robi kolejne obroty. Tak było i ze mną. Nieoczekiwanie odnalazłem w sobie nie odkryte dotąd pokłady sił, które pozwalały mi poruszać się, myśleć i działać, na przekór postępującej chorobie