się ona w życiu i spotkałem jej <br> sobowtóra, nie tylko nie przystawiłem nocą drabiny do jej okna, ale nawet drabina taka w ogóle nie postała w mojej głowie. Nie wybiegajmy jednak w przyszłość, do Stendhala, skoro jesteśmy na razie przy Żeromskim. Jako młodzieniec już smokingowy, zobaczyłem na jednym z warszawskich bali karnawałowych piękną dziewczynę, która w zachwyconych oczach stała się jakby ucieleśnieniem-syntezą heroin Żeromskiego. Była w jednej osobie księżniczką Elżbietą, Heleną, Laurą, Ewą... Nawet miała coś tak leciutko orientalnego w wydatnych kościach policzkowych i osadzeniu oczu, że i Tatianą być mogła. Kiedy spytałem kogoś, kim jest ta zachwycająca, usłyszałem odpowiedź