spływał potok ludzi. Stąpając ostrożnie po zdradliwie ruchomej, kamienistej ścieżce, zerkając podejrzliwie na obcych przybyszów, wieśniacy z doliny wędrowali do miasta.<br>Nieufni, czujni mężczyźni ściskali w ramionach owinięte w koce niemowlęta. Ich kobiety niosły na głowach wyplatane kosze, pełne kukurydzianych kolb, pomidorów i granatów. Karawany osłów zwoziły piramidy wielkich, plastikowych baniek na benzynę i naftę. Schodzili z górskiego zbocza w nerwowym pośpiechu, pragnąc jak najszybciej wtopić się w gwar miasteczkowego bazaru. Tam nie byliby już tak widoczni. Wśród kramów, wśród setki przekupniów nikt nie pozna, że właśnie przyszli z doliny. I że gdy zapadnie zmierzch, niektórzy do niej wrócą. <br>Miasteczko Golbahar