omijaliśmy duży, pusty plac wybrukowany kocimi łbami. Ten plac pamiętam dobrze. Kojarzył mi się z reprodukcją obrazka, którą widziałem u matki. Obrazek był rodem z koszmarnych majaków, bałem się go. Przedstawiał plac, a na nim sam powóz dorożki, bo <page nr=23> koń szybował brzuchem do góry w obłokach, woźnica unosił się z batem w powietrzu, a pasażer był poćwiartowany, części jego ciała rozrzucone po bruku. Tak wtedy zaczęto malować.<br>Kiedy mnie zaprowadzono do galerii obrazów, wyniosłem stamtąd niewiele: moich Rzymian w lukrowanym wydaniu Siemiradzkiego i pomieszane szyldy sklepów. Nad woskowymi, ze szklanymi oczami, popiersiami fryzjerskich wystaw latały rozsypane litery. Świat nie był trwały