nasze leżenia samotne na łąkach, nad rzeką, w przewiewnej stodole, błogosławione leżenia, kiedy nawet myśleć się nie chce o wystającym gwoździu z krzesła, o złamanym zębie w grabiach, o jedynej cegle wykruszonej z podmurówki.<br> Czujesz, bracie, jak w twój łeb rzadko czesany paluchami weszła czerwcowa wiosna, lipcowe lato, jak ci bełta w nim zieloną witką, złotym źdźbłem pszenicy.<br> I po godzinie nie wiesz, czy to ty leżysz na sianie, czy jesteś już dorosły, obabiony, z dzieciakami sypiącymi się co roku jak iskry, czy nadal pozostałeś młodzieniaszkiem chodzącym z odpustu na odpust, z jarmarku na jarmark, z festynu na festyn, z wesela