podłogę i podkurczywszy nogi, zaczął kiwać się w tył i w przód. Cisza. Deszcz. Krople uderzające w szybę. Placki smażone na patelni.<br>Mijały wilgotne minuty, przemoczone godziny, wodniste pory dnia. Siedzieli naprzeciw siebie, odgrodzeni drzwiami, świadomi swej obecności. Zygmunt, jak wahadło kominkowego zegara, kiwał się wyczekująco na boki, Północny w bezruchu. Co robić? Dzwonić do kogoś, może do Rubina, żeby przegonił? Bez sensu. Po co go wciągać. To prywatna rozgrywka Zygmunta z Szatanem, dwuosobowa gra na czas, na zmęczenie przeciwnika. Ale przecież wiecznie w mieszkaniu nie będzie siedział. Wcześniej czy później będzie zmuszony wyjść. Nie dziś, to jutro, pojutrze, za tydzień