zapowiadające się kariery. Wierzcie mi, kochani, gówno często wpada w wentylator.<br><br> <br>Jedna fifka i świat ruszył z ponaddźwiękową szybkością. Najpierw szliśmy w powietrzu. Jakieś 20 centymetrów od chodnika. Obok siebie i jednocześnie za sobą. Swobodnie pokonując materię powietrza widziałem siebie idącego przed sobą, jakieś dwa metry między mną i mną bis. Ulica Krymska była ulicą Krymską, tylko że na innej planecie, wieczór, jesień (październik albo listopad, hm, chyba raczej październik) wszystko się zgadza, tylko że to inna planeta. No return. Później staliśmy się ciężcy. Jakieś problemy z grawitacją, może przeszliśmy już na Antypody. Zapadamy się po kolana w asfalt, ciężko brodzimy