udręczone, aby wyrobić normę.<br>Step dyszał gorącem, na darmo szukać choć chmurki zwiastującej deszcz, suche niebo nie mogło uronić ni kropli. Kazachowie zwinęli swoje jurty i objuczywszy kobyłki, pędząc stada baranów i owiec, w obłokach pyłu wyruszyli szukać przychylniejszych pastwisk w daleką dal. Przepadł z nimi kumys orzeźwiający spragnionych, ostatnie błogosławieństwo tych stron. Swobodni czabanowie, szukając wilgoci, pociągnęli w zakola Ubaganu, który nie wysychał, choć toń mętniała w czas suszy. Ze słonych jeziorek, rozsianych tu i ówdzie, piły wodę tylko wielbłądy. Kazachowie zniknęli bez śladu, jakby ich zdmuchnął stepowy wiatr. Wlokły się płowe godziny lata.<br>W chusteczce na czole, chroniącej przed