łokci. Biegłem, ile sił, pewien, że bestia mnie goni. Czułem wciąż na plecach jej oddech. Kamieniołom kończył się ślepym zaułkiem. Wciśnięty weń spojrzałem w oczy śmierci. Smok zbliżał się leniwym krokiem, wiedząc, że już nigdzie nie umknę. Mimo przerażenia spostrzegłem, że jest piękny. Bielutki niby cukier, z gładkim futrem i błoniastymi skrzydłami, lekko rozłożonymi jak u łabędzia. Był coraz bliżej. Stąpał z gracją kota. Zamknąłem oczy i modliłem się do bogów, by zabił mnie szybko, a nie bawił się właśnie tak, jak kot.<br>Wtedy stał się cud. Smocze "ja" bez żadnych ceregieli weszło w mój umysł.<br>"Nie jadam ludzi. Są niesmaczni