podrywał się, próbując swej siły. Puścić na niebiosa latawiec, wzbijałby się, to znów opadał, furcząc piórami z papieru, udając chińskiego smoka. <br>Oberża była długim parterowym domem świeżo pobielonym. Nad drzwiami rynna wybrzuszona rdzawo. Okna i drzwi odmalowane ciemnozieloną farbą. Podłużny szyld z napisem: "Restauracja Pod Siwym Koniem". <br>Litery były nowe, bordowe i połyskiwały jak kaszanka. Za to gładkie niegdyś tło sypało szafirowym parchem, odsłaniając czarne kanciaste słowo <hi rend="spaced">GAST</>... W oknie za szybą jeżyły się pelargonie, raczej łodyżne niż liściaste. Pchnął drzwi. Zatrzymał się, bo izba była pusta. Kroki w głębi. Zza bufetu wyszedł oberżysta. Sześćdziesięcioletni mężczyzna, nie przestrzegający diety chmielowej, o