różnicę, głuszce tutaj znacznie dłużej szlifują. Podchodząc, będzie można zrobić cztery albo i pięć kroków. Z tych rozważań wyrywa mnie huk strzału. Jest tak blisko, że słyszę łomot spadającego ptaka. Krzysiek wraca i opowiada jak usłyszał pierwszą pieśń, potem drugą, jak podskakiwali (cały czas po piaszczystej drodze - mógł iść nawet boso), jak zatrzymali się, bo było już blisko, jak sam zauważył ptaka tuż nad swoją głową (Giena poszedł o krok za daleko), jak strzelił i... jak jest szczęśliwy. Ja myślę!<br> Następnego ranka, z samopoczuciem o wiele lepszym niż można by się spodziewać po uroczystościach dnia poprzedniego, rozjeżdżamy się na trzy tokowiska