zsiniał. Zimno i wiatry wyczyściły drzewa z liści, przydało to krajobrazowi jałowego smutku i przygnębienia. Wrony i gawrony podskakiwały, dziobiąc poślad w ciągłych utarczkach i pretensjach. Z mozołem, jakby to była katorga, ludzie wdeptywali siano i słomę w siatkę błota, kamieni, nawozu. Ogryzki, liście jak szmaty i szmaty jak liście, bryzgały kałuże. Żelazne koła przecinały ziemię, miotały się czarne grudki. Konie prychały i strzygły uszami. Stękały przeciążone osie. Od fur zalatywało zapachami dzieciństwa - gruszek ulęgałek, chłopskich kożuchów, parującego końskiego grzbietu. Powoli pąsowiało nad tym niebo, promieniując wyblakłym błękitem. Targowisko i jego obrzeża przenikał swojski odór chlewu, stodół, kredensu i piwnicy. Wokół