wyjść. Ujrzałam dwa niskie, białe domy z małymi oknami. Otaczały nas łąki, pas lasu, ciemne, pofałdowane cielska gór. Z prawej, już na linii horyzontu, widać było szmaragdowy pas - domyśliłam się, że to morze.<br>Zbiliśmy się w ciasną gromadkę. Zandina trzymała mnie kurczowo za rękę. Przed nami stało dwóch mężczyzn. Jeden brzuchaty, drugi niski. Patrzyli na nas uważnie. Obok nich leżało kilka wiklinowych koszyków.<br>- Zabierzecie się do pracy - powiedział niski. Jego czoło przecinała gruba blizna.<br>- Ale dokładnie - dodał drugi i włożył dłonie za szeroki, skórzany pas opinający mu wydatny brzuch. - Nie ma pracy, nie ma jedzenia. Jest praca, jest jedzenie - zarechotał. - A