w latach 60., na przykład jak się ma tamtego "<name type="tit">Słonia</>" Sławomira Mrożka albo tamtego "<name type="tit">Profesora Tutkę</>" Jerzego Szaniawskiego, nade wszystko zaś - tamtą "<name type="tit">Cyberiadę</>" Stanisława Lema, to wtedy ma się farta fundamentalnego, bo się posiada naprawdę pełnego Mrożka, Szaniawskiego i Lema. W tamtych, mitycznych tomach, pisarze ci są pełniejsi, gdyż są, by tak rzec, grubsi o doskonale cienką kreskę Daniela Mroza. Są pełniejsi prawie niezauważalnie.</><br>Rzecz jasna, ja tutaj nie daję do wierzenia głupoty, że bez rysunków Mroza Mrożek, Szaniawski i Lem byliby pisarzami, choćby i niezauważalnie, ale jednak naznaczeni brakiem. Nie mówię, że na przykład Lem, dostojny jubilat, któremu wszyscy się dziś nisko