który właśnie wchodzimy. Jeszcze niczego nie widać, nikt nie chwyta za rękę, nie przemawia miękkim, dziecięcym głosem, a już się nie chce opuszczać tego miejsca, w którym, co można poznać po zapachach, już się kiedyś było.<br>Wystarczyło tylko zejść ze słonecznego rynku w którąś z wąskich uliczek, w chłód i całkowity półmrok, żeby znaleźć się już po tamtej stronie. Z przepychu architektury, południa, wielkomiejskiego gwaru wchodzi się wprost na zawilgocone podwórka, do zagrzybionych suteren, pełnych kurzu poddaszy, ciemnych mieszkań. Na klatkach schodowych panuje odwieczny smród, który wydostaje się z latryn na półpiętrach, zmieszany z zapachem przypalonego tłuszczu i dymu papierosów. Ze