Nawracały strzępy zdań, rozważał gesty, intonację głosu, znajdował odpowiedzi bardziej trafne, cięte, aż się dziwił, że mu dopiero teraz przychodzą na myśl, z grymasem niezadowolenia wzruszał ramionami, jakby ten, co miał podpowiadać, spóźnił się, a ocena została wpisana. Jednak Ferenz nie zepchnął na mnie interesu z whisky, kupioną na dyplomatyczne certyfikaty, a mógł, nie umiałbym się wytłumaczyć. Jemu by uwierzyli. W końcu wolał, żeby w ogóle o tym nie było mowy, bronił i własnej skóry. Podświadomie pragnął kolegów widzieć w lepszym świetle, głodny życzliwości i dobroci.<br>Od ścian ambasady echo niosło podwojony zgrzyt jego kroków po płytach chodnika.<br>Pora urzędowania minęła