nie było! Bo żeby wejść na komin wysokości przeszło stu metrów i zatknąć tam sztandar tak, aby nikt nie przyłapał - to nie w kij dmuchał robota! A więc czyja to sprawa? Może Surdyka, a może Bajurskiego. Ale najpewniej Grzybowskiego, bo w kotłowni pracuje, pod kominem, i natura mimo czterdziestki psotna, chłopięca...<br><tit>Rozdział osiemnasty</><br>Towarzysz Grzybowski Wojciech, zwany u nas Grzybkiem, czyścił kominy w nocnej zmianie, to znaczy od dwudziestej drugiej da szóstej. Pracował razem ze ślusarzem jednym, Stockim, co miał ruską żonę. O godzinie drugiej nad ranem, gdy robotnicy z nocnej zmiany wychodzili do stołówki na kolację, ci dwaj powiedzieli: - Zjemy