błagałam. Nic nie pomogło. Musiałam widać ulec, bo potem to już się pamiętam w pozycji absurdalnie wznakowej z lewą nogą przytroczoną do łóżka i z wbitą w jedną z mych rąk kroplówką. <br>Jestem urządzona na cacy. To już widzę, że sobie pośpię. A jeszcze do tego co kilka godzin jakiś cholernie potrzebny, złośliwie przecież nie dożylny, broń Boże, lecz domięśniowy zastrzyczek. <br>Och, jakże miałam już dosyć. Jak bardzo żałowałam, że zgodziłam się na ten kliniczny eksperyment. Jak szczerze nienawidziłam tej nocy wszystkich lekarzy, pielęgniarzy razem wziętych z ich pseudo-terapeutycznymi zabiegami, z ich katorżniczymi, nieludzkimi środkami pomocy. Obezwładniona bólem, umordowana bezsennością