Goeth na nas czekał na koniu, w milczeniu oglądał towar. Podeszli więźniowie po nasze bagaże i ojciec spytał: men harget du? Nie, już nie zabijają. Już zabrali Goethowi licencję, mieli pod ręką Auschwitz. Ale ordnerzy i starsi więźniowie bili pałkami. Pani Hilewiczowa z Krakowa, w zgrabnym kostiumie, w butach z cholewami, pejczem poganiała kobiety, prędzej, pizdy weneckie, tu nie Drohobycz! Prędzej, buce! - wołał pan Hilewicz, szef lagru męskiego. Przed wejściem do łaźni podchodzili do nas szakale, daj, co masz, ja ci zwrócę połowę, a tak ci wszystko zabiorą. Ludzie dawali i oczywiście nic nie dostali z powrotem. A wszystko i tak