gęstniała, jakby ktoś tak nam ją słał pod nogami, i na nic się<br>zdały zaklinania matki, że gdzie szarawo. Uklepana przez ludzkie stopy<br>na kamień ścieżka, zwykle przecież jaśniejsza od prowadzących ją pól,<br>ledwo się już od nich odcinała. A na takiej tonącej wśród szarości pól<br>ścieżce znaleźć buta to chyba żeby się potknąć o niego.<br> Matka, powtarzając wciąż, gdzie szarawo i gdzie szarawo, z coraz<br>głębszej szarości wyciągała nogi niczym z błotnej topieli. Czasem nawet<br>nie widziałem jej stóp i nie dlatego, że obute były w czarne pantofle,<br>bo moje gołe stopy, białe przecież, tak samo rozmazywały się w tej<br>szarości