tych samych drzew, bo nie było ich tak wiele, aby starczyły na mój<br>niepokój. Tam ojciec o pień oparty w chmurne niebo patrzył, w to niebo<br>tak bliskie ziemi, że go ręką dostać można było. Pod innym znów<br>siedział z głową w dłoniach, z tamtego kawalątka uschłej kory<br>odłupywał, bo ciągle słyszałem gdzieś to łupanie. Znikał mi jednak, jak<br>tylko podchodziłem bliżej, za inny pień się krył, rozpływał się,<br>chociaż głowę bym dał, że był przed chwilą, ślady stóp jego<br>rozpoznawałem w wilgotnej ziemi, a kawalątka kory, które napotykałem<br>popod pniami, przywodziły na myśl jego ręce. Zbierałem je po nim,<br>jeszcze