dżungli, wieczorny wiatr musiał być silny. Neumann zataczał maszyną szerokie koła, wypatrując odpowiednio dużego prześwitu dla bezpiecznego jej posadzenia. Sztuczny huragan szarpał liśćmi i gałęziami, wystrzeliwały z niego cienie ptaków, raz nawet wielka chmura motyli, którą Daniel zrazu wziął za obłok nagłej eksplozji śróddrzewnej. <br>Siedli w dziurze niedawno wybitej w cielsku dżungli przez potężny ładunek wybuchowy, ziemię pokrywała miazga zmasakrowanej roślinności i wysoko przeoranej gleby, pachniało ciepłą zgnilizną. <br>Jeszcze się nie zatrzymał wirnik śmigłowca, gdy do drzwi podbiegł Wroński z jakimś starym Murzynem. <br>- Ruszać się, ruszać! - pokrzykiwał major. <br>- Co jest? <br>- Mrówki idą!<br>Żart, pomyślał Daniel; ale mrużąc oczy, ponownie spojrzał w