święty Boże nie pomoże!...<br>Kryliśmy się w lesie do zmierzchu. Siedzieliśmy pod rozłożystymi, iglastymi drzewami, przy pniu, gdzie było zacisznie i sucho. Nisko wyrastające gałęzie spływały do samej ziemi, tworząc gęsty, cienisty parasol. Tylko osypujące się, suche igły wplatały się we włosy i kłuły wpadając za kołnierz.<br>Kiedy robiło się ciemno, ojciec żegnał się z nami, a mama przyciągała mnie do siebie bliżej i kazała być jeszcze bardziej cicho. Spoglądaliśmy w kierunku, w którym trzaskały, a potem jeszcze przez jakiś czas chwiały się gałęzie po ojca odejściu.<br>Zostawaliśmy sami. Nigdy nie wiedzieliśmy, kiedy ojciec wróci. "Kiedy"? Nie wiedzieliśmy, czy w ogóle