ręce, dygocąc trochę, poszli chłopcy na palcach przed siebie, a żelazne dłonie pana wiodły ich po schodach do bocznych drzwi, potem pod ścianę zamku, aż do muru i tam w najgłębszej ciemności starych drzew i krzaków przerzuciły ich, jednego po drugim, przez mur na ulicę, z następującym komentarzem: <br>- A teraz co tchu do domu i ani pary z gęby, bo z wami szlus. <br>Zatem, mimo silnych potłuczeń i głębokiego zgnębienia, milcząc, zaszli chłopcy na swój strych i posiadali na siennikach zrozpaczeni i pełni goryczy. <br>- Tego to się nigdy nie spodziewałem - rzekł szczękając zębami Jaś - żeby taka arystokracja przerzucała ludzi przez mur