kobiet rozmawiających półgłosem o zabiegach i cierpieniach, przygaszeni mężczyźni z rękami założonymi do tyłu, których odbicia w połyskujących kafelkach przypominały karykatury z krzywych zwierciadeł. Muzyka brzmiała leniwie, wyrażając niegłośnym pluskiem, do którego zdążył już przywyknąć, zwolniony rytm życia popołudniowej pory. Klimatyzacja nie była w stanie zneutralizować szpitalnych zapachów. Mijały dziesięciolecia, cywilizacja wkraczała w coraz to nowe fazy, a tu panował zawsze ten sam ciężki mikroklimat, złożony z woni środków antyseptycznych, odgrzewanego jedzenia i przepoconych skarpet.<br>Dotarł do szklanych drzwi przy końcu korytarza. Przekroczywszy zaporę chłodnego powietrza, tłoczonego od posadzki, znalazł się na zalanym słonecznym żarem tarasie. Nie było tu żywego ducha