zabranym z Nowosielicy w dniu dziewiątym grudnia, i na ten widok ogarniała mnie cicha, lecz niezmierna rozpacz.<br>Stary koń wierzchowy... Niewątpliwie był to drobiazg w porównaniu z innymi stratami, z innymi troskami, spotykającymi nas w tej samej chwili. A jednak - jak gdyby to właśnie było ostatnią kroplą przelewającą się z czary, a ten chudy, <orig>zbatożony</>, niegdyś wypieszczony koń najwyrazistszym obrazem naszej porażki i klęski - nic mi nie było równie gorzkie i bolesne. Oczami pełnymi łez obejmowałam smukłą, sarnią szyję, myślami tuliłam się do wąskiej głowy: Przyjacielu, przyjacielu! Koniu, o koniu! Towarzyszu dawnych dni, na cóż nam zeszło obojgu?... - Chowałam się za