Typ tekstu: Książka
Autor: Brzechwa Jan
Tytuł: Gdy owoc dojrzewa
Rok: 1958
worków z mąką, wreszcie w nocy przedostał się na dworzec i wyjechał. Łyczewski wyszedł do czarnosecińców z ikoną i wyparł się tego, że jest Polakiem. Moja matka starała się usprawiedliwić jego małoduszność:

- Mój Boże, czy można mu się dziwić? Człowiek ma żonę i sześcioro dzieci, musiał je ratować... Co za czasy...

Przyszła
wreszcie kolej na doktora Jakuba, chociaż trudno było przypuścić, że w Wielkich Łukach ktokolwiek odważy się wystąpić przeciwko temu zasłużonemu lekarzowi i dobroczyńcy miasteczka.

Matka pilnie nasłuchiwała. Rozległ się brzęk tłuczonych szyb, łomotanie do bramy nie ustawało. Nad wrzawą górowały plugawe wymysły. Przez płot posypały się kamienie.

Sytuacja stawała się
worków z mąką, wreszcie w nocy przedostał się na dworzec i wyjechał. Łyczewski wyszedł do czarnosecińców z ikoną i wyparł się tego, że jest Polakiem. Moja matka starała się usprawiedliwić jego małoduszność:<br><br>- Mój Boże, czy można mu się dziwić? Człowiek ma żonę i sześcioro dzieci, musiał je ratować... Co za czasy...<br><br>Przyszła wreszcie kolej na doktora Jakuba, chociaż trudno było przypuścić, że w Wielkich Łukach ktokolwiek odważy się wystąpić przeciwko temu zasłużonemu lekarzowi i dobroczyńcy miasteczka.<br><br>Matka pilnie nasłuchiwała. Rozległ się brzęk tłuczonych szyb, łomotanie do bramy nie ustawało. Nad wrzawą górowały plugawe wymysły. Przez płot posypały się kamienie.<br><br>Sytuacja stawała się
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego