białą koszulkę gimnastyczną Bundeswehry, celowała światłomierzem to w wilgotną ściankę miksera, to we własną małą i spiczastą lewą pierś pod czarnym orłem. Sto metrów od nich, nisko nad falami warczała awionetka, ciągnąc za sobą transparent z reklamą wieczornego koncertu na Jones Beach. Za nią już nadfruwała następna, ze wstęgą na cześć piwa Budweiser. Komary, nie samoloty. Dużo bardziej podobała się Anglikowi atomowa ćma Mothra, której przygody oglądali do późna na wideo, aż źrenice robiły się im wielkie jak spodki, czy od cudów japońskiej kinematografii, czy od holenderskiej chemii, której całe pudło przywlókł Finkelstein w bagażniku saaba. Warcząca Mothra robiła wrażenie. Matka