stanął w otwartym oknie, patrząc na ulicę i jedząc rogalika. Gabrysi nie było widać, złapał się na tym, że już za nią tęskni i że chce, by już wróciła. Ale nie, ulica była pusta o tej porze, blade smugi słońca, rozpraszały się w lekkiej, porannej mgiełce. Jakiś starszy łysawy mężczyzna człapał powoli w górę Roosevelta, rozglądając się po kamienicach, jakby szukał numeru. Widząc Grzegorza w oknie na wysokim parterze, przystanął, zawahał się i wreszcie rzekł:<br>- Dzień dobry.<br>- Dzień dobry - odpowiedział Grzegorz, odstawiając kubek i grzecznie wychylając się ku rozmówcy. Starszy jegomość był mocno zbudowany, przygarbiony, miał najeżone czarne brwi i poczciwe