troglodytom, których zestawiał z przygłupimi kolesiami obżerającymi się popcornem i pstrykającymi wciąż pilotami od telewizora. Drżałem ze wzruszenia, gdy rzucał swoim polemistom, żeby nie trywializowali sprawy katolickiej moralności, sprowadzając ją do sporu, co można zakładać na siurka. Czułem podziw, gdy w świetnym rytmie rzucał, że Kościołowi chodzi przecież o wizję człowieczeństwa, bo i za czasów apostołów spór o obrzezanie nie był kłótnią o rankę na fiucie, tylko powszechność Kościoła. I o tym zarówno obrzezani, jak i nieobrzezani dobrze wiedzą! Czytałem to prawie ze łzami w oczach. Mieliśmy swojego publicystę! Przeżywałem dreszcz rozkoszy, gdy stawiał na piedestale staruszkę modlącą się na nabożeństwie