Stali, prosto z kościoła wzięci - dwie doby przed <br>budynkiem żandarmerii na rynku. Z wilczurem u nóg, który <br>rzuciłby się na każdego, kto by chciał podejść. <br>Potem kazano im zająć miejsce w krytym, małym wojskowym <br>samochodzie. Nie wrócili.<br>Po wojnie, w czterdziestym szóstym, wydało się, że <br>obaj należeli do większej, niż czteroosobowa, "Boguszowej" <br>tylko, organizacji. Że dziadek w organach ukrywał dokumenty, <br>książki, gazety. Ulicę od rynku do kościoła nazwano <br>w lat potem coś dziesięć imieniem proboszcza, a dziadkowi <br>ufundowano żelazny krzyż na symbolicznym grobie.<br>Babce nie skąpiono należnego szacunku, może zbyt tylko <br>często pytano ją, w dobrej wierze zresztą, o to, czy