z cholewami szedł obok i od czasu do czasu swoimi wysokimi, a raczej zawsze nieco uniesionymi, jakby pod niewidocznym ciężarem, plecami podpierał wóz. Miał zmarszczone brwi, które wydawały się przez to jeszcze gęściejsze, sine ślady zarostu wysoko aż pod oczami, a we wrześniowym <page nr=12> słońcu połyskiwała fioletowo jego trudna do uczesania czupryna gęstych, sztywnych włosów.<br>Nie wiadomo, co ojciec wiedział, a czego się tylko domyślał. W każdym razie nigdy nikomu zanadto nie ufał, a tym bardziej Niemcom. Wierzył zaś tylko sobie. Dlatego w Stanisławowie, który, jak się okazało, nie był wcale miejscem naszego przeznaczenia, ale tylko etapem naszych przeznaczeń, w ową noc