podporządkować się rytmowi tutejszego życia i nie wchodzić w drogę innym. Leżąc teraz na łóżku, z palącą, pozszywaną brwią, czuję strach przed każdym z nich, bo nie potrafię przewidzieć, kto i kiedy zaatakuje. Wyczuwają widocznie, że nie jestem jednym z nich i wyładowują na mnie swoją agresję. Zupełnie jakby chcieli dać do zrozumienia: wczoraj ty nas, dziś my ciebie. Zostałem sam przeciwko wszystkim. Z jednej strony lekarze, którzy uważają mnie za jednego z nich, pacjentów, a z drugiej pacjenci, którzy widocznie uważają mnie za lekarza albo przynajmniej za namacalny symbol zagrożenia, na tyle jednak bezsilny, że można na mnie bez żadnych konsekwencji wyładować