się między górami o ścianach brunatnoczerwonych jak zakrzepła krew. Zbite cierniste krzewy porastały stok. Ziemia wypalona suszą, stratowana wiatrami, wydrapana, odmieciona świeciła po spękaną caliznę. Niebo nad nimi uciekało wysoko, puste, z rzadka poznaczone czarnym krzyżykiem jastrzębia, który obracał się powoli i odprowadzał ich nie racząc poruszyć skrzydłami.<br>W kotlinach dął suchy wiatr, niósł niewidoczny pył, którego jałowy smak czuli w ustach, z kroplami potu ściekał barwiąc koszulę na czerwono. Przez opuszczone szyby wpadało tchnienie jak z pieca, wzdymało lekką sukienkę Margit. Posłuszna namowom, mocując się, zdejmowała kolejno bieliznę. Dysząc pokładała się na rozparzonych oparciach, odchylała rozpiętą sukienkę. Włosy sztywne od