zwinnością myszkował w rowie, natknął się na spory kamień, dźwignął go, skrzywił się. Za ciężki. Szukał dalej. Wreszcie znalazł to, o co mu chodziło - wypolerowany na gładko, lekko spłaszczony otoczak. Porwał go w biegu i wyskoczył na szosę. Samochód był już jakieś dwadzieścia metrów przed nim. Wystartował jak sprinter, dogonił, dalej biegł równo z przednimi kołami przyczepy.<br>Komandor wyprowadził wóz na lewą stronę, wewnętrzną dość ostrego zakrętu.<br>- Już - krzyknął, naciskając hamulec.<br>Kapitan rzucił się naprzód jak rugbista, wciskając kamień pod lewe przednie koło przyczepy. Samochód i przyczepa zatrzymały się niemal jednocześnie, linka tylko lekko się obluzowała.<br>- No - odetchnął komandor - udało się. Kapitan