mnie oczywiste, że pakt o małe nic złego obejmuje właśnie niewychylanie się, spokojne bydlenie i nieskładanie zbyt mocnych deklaracji. Patrzyłem więc na Sławka z niekłamanym zachwytem: spotkałem oto człowieka, który się nie bał takich przeciągów i przeciążeń, który pewnym głosem, aczkolwiek trochę za wysokim, niepotrzebnie jąkając się, mówił o wartości dekalogu. A znamię na jego policzku wciąż przypominało mi Martę i ten moment, gdy na moim własnym weselu, oszołomiony winem i swoim szczęściem, ocierałem się udami o jej uda. <br>Gadamy akurat o głupocie transgresyjnej koncepcji twórczości, o pragnieniu pani profesor z chrapliwym głosem, żeby swoim chorym podejściem zarazić całą humanistykę, ha