przeczytanie dziennika, kulminacyjnej pozycji dyżuru. Już samo goniec, wchodząc, błysnęło kłami szatana: <br>- Co tu tak u pana dzisiaj dziwnie pachnie? - zapytał.<br>- Tutaj? Pachnie? - powtórzyłem ze zdziwieniem, żeby mieć czas na wymyślenie odpowiedzi. - A już wiem, o czym mówisz. To facet z technicznego dezynfekował telefony, chyba denaturatem. <br>- Ano tak, to pewnie denaturat... - zgodził się goniec, chowając kły. W studio oczywiście nie było klimatyzacji. Nie te czasy. Słowa gońca potraktowałem jednak jako ostrzeżenie i podczas gimnastyki porannej trzymałem otwarte drzwi od studia i uruchomiony wentylator. Dziennik odczytałem bez jednego potknięcia, podając jego wiadomości równie bezbłędnie, jak podawałem czas. Tyle, że po dzienniku byłem